W poszukiwaniu nowej normalności (odc. 29)
Z kronikarskiego obowiązku… dzisiejszy wpis, zgodnie z tym, co zapowiadałem, będzie nieco inny. Spotkałem się ostatnio z głosami, że za bardzo straszę, a tego straszenia jest już za dużo. Nie wiem, czy tak jest ‒ szczerze mówiąc niespecjalnie jestem na bieżąco z dominującym przekazem medialnym. Poza tym nowe liczby niespecjalnie zmieniają obraz – osiągamy szczyt wiosennej fali, liczba hospitalizacji nieco spowalnia (czyli zaczyna brakować miejsc w szpitalach), liczba zgonów powoli rośnie (i oby nie zaczęła przyśpieszać).
Zbliżamy się jednak wielkimi krokami do Triduum Paschalnego – najważniejszych dni w roku dla chrześcijan. Pascha. Pesach. Przejście. W gruncie rzeczy doświadczenie „przejścia” jest czymś, co w jakimś sensie dotyka wszystkich, bo przecież każdy człowiek prędzej czy później będzie musiał zmierzyć się z przejściem granicy śmierci. Dlatego dzisiejszy wpis chciałbym poświęcić właśnie jej.
Od wielu tygodni staram się (zresztą nie tylko ja) zwracać uwagę na problem wyparcia ze społecznej świadomości już prawie 100 tys. nadmiarowych zgonów spowodowanych pandemią. Jest pewnie wiele powodów, które sprawiają, że tak się dzieje. Przede wszystkim umierają seniorzy, czyli grupa, która w przestrzeni społecznej jest niewidzialna. Co prawda każdy z nas, dopóki ma taką możliwość, stara się raczej utrzymywać kontakt z własną babcią czy dziadkiem, ale tak wspólnotowo niespecjalnie przejmujemy się osobami 80+. Jasne, politycy czasem przypominają sobie o nich z okazji wyborów – wtedy pojawia się 13 lub 14 emerytura. Ale zasadniczo od lat, podobnie jak w przypadku kilku tysięcy ofiar na drogach, nie przeszkadza nam depresja, samotność i przedwczesne zgony seniorów, którzy przy odpowiednim poziomie szeroko rozumianej opieki zdrowotnej mogliby żyć kilka, a czasem nawet kilkanaście lat dłużej w znacznie lepszej kondycji fizycznej i psychicznej (w komentarzu polecam świetny tekst Piotr Wójcik w tym temacie).
Nie jest więc przypadkiem, że osoby 80+ przeważnie umierają „na śmierć”. W końcu ludzie w tym wieku umierają, prawda? Takie jest odwieczne prawo przyrody. Wyobrażam sobie, że wiele zgonów jesienią 2020 roku było przyjmowane właśnie w ten sposób – „swoje już przeżył/przeżyła”. Jednostkowo to zawsze tragedia, ale wspólnotowo potrafimy to sobie wyjaśnić. Tak dochodzimy do kolejnej przyczyny „wyparcia” – nauczyliśmy się społecznie uciekać od śmierci. Instytucja żałoby, z całą swoją kulturową otoczką, powoli odchodzi w niepamięć. Po części to zrozumiałe – kiedyś śmierć była znacznie bliższa. Ludzie umierali w domach, ludzie umierali młodziej, choćby poród był takim doświadczeniem granicznym – dla wielu dzieci, ale także kobiet, czasem to doświadczenie kończyło się śmiercią. Śmierć przestała być ważną częścią życia społecznego. Broń Boże nie dopominam się powrotu do tamtych czasów. Co więcej – sam apeluję, abyśmy zrobili wszystko, co w naszej mocy, aby liczbę niepotrzebnych zgonów w pandemii maksymalnie ograniczyć. Chcę tylko napisać, że współcześnie jesteśmy znacznie mniej „oswojeni” ze śmiercią. Podejrzewam, że nie tylko dla mnie śmierć jawi się jako coś trochę surrealistycznego, abstrakcyjnego, oczywiście dopóki nie dotknie nikogo z najbliższych.
Problem polega na tym, że kiedy „wyeliminujemy” śmierć z naszej wyobraźni, znacznie trudniej nam zrozumieć, czym jest życie. Żyjemy w świecie, w którym kluczową rolę odgrywają dwie wartości – rozwój i szczęście. Wszyscy powinniśmy dążyć do rozwoju i szczęścia. Pytanie, co te dwa słowa oznaczają. Z perspektywy chrześcijańskiej istotę rozwoju opisuje przypowieść o ziarnie, które nie wyda owocu, dopóki nie obumrze. Moim zdaniem w tej opowieści tkwi bardzo głęboka prawda – aby stać się bardziej człowiekiem, muszę zrezygnować z jakiejś części siebie, muszę „umrzeć dla siebie”. W życiu prywatnym dla kogoś innego, a w życiu społecznym/zawodowym dla kogoś lub czegoś innego. Zresztą aby zrobić coś nowego, muszę w jakimś sensie porzucić to, co stare – czyż nie jest to możliwa definicja innowacyjności?
Tak dochodzimy do drugiego kluczowego pojęcia współczesności, czyli szczęścia. „Nie możesz zrezygnować z siebie, bo to uniemożliwi Ci osiągnięcie szczęścia”. „Rób wszystko, aby osiągnąć szczęście”. Podkreślam – nie ma nic złego w szczęśliwym życiu. Ale szczęście to nie to samo, co samozadowolenie. Myślę sobie, że to jeden z podstawowych problemów współczesnej psychologii. Analogicznie jak w przypadku rozwoju, z perspektywy chrześcijańskiej szczęście to bycie przy Bogu, a droga do Boga wiedzie przez krzyż, czyli śmierć/ofiarę. Nie ma prawdziwego szczęścia bez ofiary. Zniechęcając ludzi do ponoszenia jakiejkolwiek ofiary, trochę uniemożliwiamy im osiągnięcie prawdziwego szczęścia. Ale znów – czy faktycznie to wyłącznie chrześcijańska perspektywa? Czy nie ma czegoś głęboko ludzkiego w intuicji, że poświęcenie dla drugiego może być źródłem prawdziwej, głębokiej radości i spełnienia? W tym kontekście bardzo gorąco polecam Wam wywiad-rzekę z o. Andrzejem Jastrzębskim, wykładowcą Uniwersytetu św. Pawła w Ottawie, filozofem, teologiem, a zarazem psychologiem i psychoterapeutą, który próbuje łączyć perspektywę psychologii, filozofii i wiary, zahaczając przy tym o najnowsze osiągnięcia naukowe z zakresu neurobiologii.
Kończąc ten wpis, chciałbym zostawić Wam krótkie przesłanie. Mam nadzieję, że pandemia pomogła nam zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze, że każde życie jest cenne, że nie ma lepszego i gorszego życia, że społeczne przyzwolenie na śmierć nas społecznie upośledza. Po drugie zaś, że śmierć (rozumiana szeroko) jest nierozerwalną częścią życia, od której nie powinniśmy uciekać, bo bez niej trudniej nam wzrastać i osiągnąć prawdziwe szczęścia, i to zarówno w życiu indywidualnym, jak i wspólnotowym.
Pół godziny temu minęła północ. Zaczął się czwartek. Dla części z nas Wielki Czwartek, który rozpoczyna Święte Triduum. Jeśli mogę, zachęcam wszystkich, wierzących i niewierzących, do próby zmierzenia się z doświadczeniem śmierci, osamotnienia i pustki. Może to dobra okazja, by w jakiś sposób przeżyć tę nieodbytą żałobę po śmierci ofiar COVID-19. Zapewne za kilka tygodni świat powróci do normalności, odpalimy majówkowe grille, zaczniemy wyjeżdżać na wakacje. Ale może choć przez te kilka najbliższych dni spróbujmy doświadczyć żałoby. Dla dobra nas samych.