W poszukiwaniu nowej normalności (odc. 26)
Z kronikarskiego obowiązku donoszę jak co tydzień o kilku liczbach opisujących stan epidemii. Po pierwsze, średnia krocząca nowych przypadków za ostatni tydzień osiągnęła poziom 14 519 wobec 11 671 w ubiegły piątek, czyli zgodnie z prognozą sprzed tygodnia (pisałem, że to będzie gdzieś między 14 a 15 tys. przypadków). Dynamika przyrostu zaczęła wreszcie spadać, ale ten spadek jest wciąż dość rachityczny – dziś to prawie 25%. To zaś ma swoje przełożenie na liczbę hospitalizowanych – prognozowałem, że dojdzie ona dziś do 19-20 tys., i niestety to też się sprawdziło. Dziś w szpitalach mamy 19 102 pacjentów. To niby niecałe 70% oficjalnego potencjału, ale tak jak pisałem już wielokrotnie, dane o potencjale są zawyżone. Innymi słowy, właśnie dobijamy do granic wydolności służby zdrowia. Choć należy zastrzec, że tu kluczowa jest kwestia zróżnicowania regionalnego – tam, gdzie dotarliśmy do szczytu fali (np. Olsztyn, powiat nidzicki), sytuacja jest prawdopodobnie najgorsza. Z kolei tam, gdzie ona dopiero rusza, pewnie są jeszcze jakieś wolne łóżka.
Tak dochodzimy do drugiej, niezwykle ważne kwestii, a mianowicie rozkładu regionalnego. Widać już wyraźnie, że ta fala będzie miała nieco inną specyfikę – prawdopodobnie z powodu restrykcji, szczepień i odporności po jesiennej fali rozlewa się nieco wolniej, ale jak się gdzieś rozleje, to na całego. Widać, że szczyt fali oznacza mniej więcej 80-100 przypadków na 100 tys. mieszkańców dziennie (duży przedział, ale sytuacja jest dynamiczna). Poza samym Olsztynem (dziś 107,8) do tego punktu przegięcia zbliża się w zasadzie cała Warmia, ale także Gdańsk, Gorzów Wielkopolski, Rzeszów, Zielona Góra, Żywiecczyzna i kilka pojedynczych powiatów na Pomorzu, Mazowszu i Dolnym Śląsku. Nieco za nimi jest pozostała część Mazowsza, Kujawy, Poznań i okolice, Rzeszowszczyzna i Ziemia Kłodzka. Widać zatem wyraźnie, że poza województwem warmińsko-mazurskim tak naprawdę ta fala nie rozlewa się w jakiś przewidywalny sposób, tak jak to miało miejsce jesienią, kiedy szła z południowego wschodu na północny zachód (w komentarzu link z wizualizacjami dla zainteresowanych).
To z kolei będzie mieć przełożenie na kształt tej fali – nie ma się raczej co spodziewać ostrego wierzchołka (ergo szybkiego spadku), co raczej łagodnego szczytu (z wolniejszym spadkiem). Minister Niedzielski, za analitykami z ICM UW, wskazuje, że szczyt fali przyjdzie w okolicy Wielkanocy, ale chyba trzeba zaznaczyć, że ten szczyt będzie długotrwały, i trzeba się z tym liczyć. Jeśli kogoś interesują analizy na poziomie powiatów, to chciałbym gorąco polecić profil twitterowy Grzegorza Redlarskiego z Gdańska, który prognozuje szczyt na poziomie >30 tys. przypadków. ICM UW „obstawia” 23,5 tys., ale w obydwu modelach ten szczyt będzie właśnie taki dość wypłaszczony.
Po trzecie, jeśli dobrze czytam „między wierszami” model ICM UW, to tam już widać od paru dni niewydolność szpitali. Potwierdzenie tej hipotezy zobaczymy dopiero za dwa tygodnie, kiedy poznamy pełne dane o zgonach z USC. Ale nawet w tych oficjalnych widać, że średnia dobowa liczba zgonów zaczęła już rosnąć (wzrost od ostatniego piątku z 217 na 258). To efekt początku trzeciej fali z końca drugiej dekady lutego, z tym że wtedy średnia dobowa liczba przypadków wynosiła jakieś 7 tysięcy, a obecnie zbliża się do 15 tys. Jeśli faktycznie tym razem mamy do czynienia z cięższym przebiegiem także wśród osób 30-40 letnich, to … no nie wygląda to dobrze. Lekarze apelują, żeby nie lekceważyć objawów, bo jak się przekroczy pewien moment rozwoju choroby, na leczenie może być po prostu za późno. I nawet jeśli udaje się pacjenta uratować, to wychodzi z ciężkim uszkodzeniem płuc.
W ogóle temat powikłań, czyli długofalowych skutków pandemii COVID-19, to może być bardzo ważny temat w najbliższych miesiącach, kiedy ta trzecia fala minie. Wiem, że mamy już sporo „powikłań lockdownowych” w postaci depresji i innych chorób psychicznych, jak również skutków braku diagnostyki i opóźnień w terapiach, i że nie wolno o nich zapominać. Ale dla pełnego obrazu w tej analizie trzeba też pamiętać o powikłaniach COVIDowych. A skoro już mowa o powikłaniach, dziś w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej ukazał się mój artykuł, poświęcony „postpandemicznym powikłaniom” dla państwa. Od jakiegoś czasu wspólnie z kolegami z Centrum Polityk Publicznych pracujemy nad raportem poświęconym właśnie temu zjawisku. To ma być swoiste podsumowanie roku pandemii i próba rzucenia światła na to, co nas czeka za horyzontem. Zainteresowanych odsyłam do tekstu, a mam nadzieję, że za kilka tygodni także całego raportu.
Właśnie – roku pandemii. Dziś mija rok od mojego pierwszego wpisu. Przyznam szczerze, że choć od samego początku byłem głęboko przekonany, że pandemia zmieni świat, jaki znamy, nie przypuszczałem, że za dokładnie 12 miesięcy będę nadal o tym pisać. I dziś nie jestem w stanie powiedzieć, jak będzie wyglądać sytuacja za kolejne 12 miesięcy. Czy nie pojawi się kolejny szczep? Czy zdążymy ze szczepionkami? Żadna pandemia nie trwa wiecznie, ta też musi (?) się prędzej czy później skończyć. Drugi sezon mojego pandemicznego pamiętnika nazwałem „W poszukiwaniu nowej normalności”, ale może rację ma Aleksander Temkin, że nie powinniśmy się na nią zgadzać, bo naszym celem powinna być walka o wyeliminowanie problemu, co w praktyce oznacza skuteczne wdrożenie strategii Zero Covid, o którym pisałem przed tygodniem. Z każdym dniem przekonuje się coraz mocniej do zasadności tej strategii, ale jednocześnie z każdym kolejnym dniem widzę coraz mocniej, jak bardzo nierealistyczne jest jej wdrożenie. Mam nadzieję, że to tylko problem mojej słabej wiary.
Pytanie, jaka jest alternatywa. Widać, że akcja szczepień w Polsce posuwa się pomału do przodu. W przypadku osób 80+ odsetek zaszczepionych w ostatnim tygodniu wzrósł z 37,3% do 40,3%, a osób 70+ ‒ z 18,1% do 23%. Ale trzeba też przyznać, że liczby te nie robią szału, zwłaszcza, że szczepienia osób 60+ dopiero ruszą, nie mówiąc już o tych młodszych, którzy na szczepionkę będą jeszcze musieli poczekać, choć za sprawą specyfiki trzeciej fali znalazły się także w grupie ryzyka. Problem w tym, że Polska i tak wypada całkiem nieźle na tle innych państw UE, nie wspominając o państwach spoza Unii. Na dodatek coraz więcej państw (obecnie to już 8) zawiesza stosowanie szczepionki Astra Zeneca ze względu na podejrzenie wywoływania problemów z zakrzepami. U nas na razie dostępna, właśnie kończy się akcja szczepienia nauczycieli tą właśnie szczepionką (ze wstydem przyznaje, że jako nauczyciel akademicki i ja ją przyjąłem – niby zgodnie z kolejnością, ale nie mam wątpliwości, że pierwszeństwo nam się nie należało). Choć z drugiej strony (to nie jest usprawiedliwienie) może się niedługo okazać, że obrót tą szczepionką zostanie w ogóle wstrzymany.
Co wtedy? Niby zaraz ma wejść szczepionka Johnson&Johnson, a w drugim kwartale do Polski ma trafić łącznie 15 mln dawek szczepionek wszystkich producentów. Ale co, jak będą opóźnienia? Co, jak zaczniemy wykluczać kolejne szczepionki? Co, jak się okaże, że te szczepionki nie działają przy nowych, lokalnych szczepach koronawirusa? Nie mam odpowiedzi na te pytanie, dlatego właśnie coraz mocniej jestem przekonany, że nie ma sensownej alternatywy dla Zero Covid, nawet jeśli wiem, że jej nie wybierzemy.
Tyle na dziś. Mało spektakularnie, jak na odcinek rocznicowy. Ale cóż tu świętować. Na marginesie dziś w programie „Punkt widzenia” w Polsat News na kanwie naszego raportu „Sanepid w ogniu” rozmawiałem o sytuacji inspekcji sanitarnej, ale przede mną jeden z polityków Zjednoczonej Prawicy (z litości pominę jego nazwisko) przekonywał, że świetnie sobie radzimy i tak naprawdę wciąż nie doświadczyliśmy żadnej tragedii. Rozumiem politykę, ale to jest jakiś kompletny absurd. Z jednej strony „czarny listopad” z kilkudziesięcioma tysiącami ponadwymiarowych zgonów, z drugiej dramatyczne skutki restrykcji. Nie wiem, co musiałoby się stać, aby społecznie dotarła do nas skala tragedii. Może film Piotra Trudnowskiego przekona nieprzekonanych?
Nie wiem. Ale zgadzam się z Piotrem w jednym szczególnie mocno – jak to się wszystko skończy, chciałbym, abyśmy jako wspólnota potrafili upamiętnić wszystkie ofiary COVID, tak jak wspominamy inne narodowe tragedie. Niech to będzie choćby jeden dzień w roku, jaki symboliczny pomnik. Ale zróbmy coś, żeby nie przejść nad tym do porządku dziennego.
Tyle na dziś. Niezmiennie uważajcie na siebie i nie bagatelizujcie choroby. Mówię to zwłaszcza do osób w średnim wieku. Do usłyszenia za tydzień. Chciałbym mieć wtedy jakieś dobre wieści, ale obawiam się, że przed nami kolejny cholernie trudny czas.