W poszukiwaniu nowej normalności (odc. 25)
Z kronikarskiego obowiązku mam dla Was kilka kluczowych liczb. Średnia krocząca liczby nowych przypadków za ostatnie 7 dni dobiła do 11 671 osób, co stanowi wzrost o ponad 32% w porównaniu do zeszłego piątku. W zeszłym tygodniu przyznawałem się do błędu, bo dynamika nie wyskoczyła ponad 50%, dziś chyba mogę nieśmiało sfalsyfikować kontrprognozę Krzysztofa Szczawińskiego, który twierdził, że po osiągnięciu 30% dynamika zacznie spadać. A ta od 12 dni, kiedy przekroczyła wspomniane 30%, w zasadzie ustabilizowała się w przedziale 30-35%. Co więcej, odsetek testów pozytywnych systematycznie rośnie, a to najprawdopodobniej oznacza, że coraz więcej przypadków „ucieka” ze statystyk – przy utrzymaniu odsetka na poziomie 15% (taki był jeszcze w lutym) tygodniowy przyrost mógłby dobijać do 40%...
Zresztą patrząc na mapę zachorowań i przesuwanie się fali z północy na południe (na razie z Warmii „rozlało” się na Pomorze i Mazowsze), trudno mi jakoś uwierzyć, że ta dynamika w najbliższych dniach zacznie bardzo (podkreślam to słowo) wyraźnie spadać. A to już jest poważny problem. Ministerstwo Zdrowia szacowało, że szczyt tej fali osiągniemy na przełomie marca i kwietnia przy średniej na poziomie 10-12 tys. przypadków. Nawet jeśli przyrost w ciągu tygodnia spadnie powiedzmy do 20-25%, za tydzień, w połowie marca, ta średnia będzie wynosić ok. 14-15 tys. przypadków.
To zaś będzie mieć bardzo poważne konsekwencje dla sytuacji w służbie zdrowia. Dziś dobiliśmy do 16,4 tys. osób hospitalizowanych, co stanowi moim zdaniem ponad 80% realnego potencjału. Można śmiało założyć, że są takie miejsca w kraju, gdzie testowana jest już granica wydolności. W ciągu ostatniego tygodnia przybyło nam w szpitalach ponad dwa tysiące osób, a przypominam, że (przyjmując uproszczone założenie) to głównie osoby zdiagnozowanie w poprzednim tygodniu. W sumie było ich 61,5 tys., czyli do szpitala trafiło jakieś 3,5% z nich. Skoro w poprzednim tygodniu zdiagnozowaliśmy ponad 80 tys. przypadków, w przyszły piątek w szpitalach będziemy mieć 19-20 tys. osób, czyli pełne obciążenie. Gdyby porównać to do sytuacji z jesieni, bylibyśmy teraz gdzieś w ostatnich dniach października. A to oznacza, że do dwóch tygodni powinniśmy zobaczyć skutki tego wzrostu w najgorszej statystyce, czyli tej obejmującej zgony, choć realnie dowiemy się o tym z dwutygodniowym opóźnieniem, bo tyle trzeba czekać na oficjalne dane z urzędów stanu cywilnego. Na razie mamy pełne dane do 7 tygodnia (15-21.02), zobaczymy pewnie koło poniedziałku, jak zakończył się 8 tydzień 2021 roku.
W tym wszystkim bardzo niepokojąca jest liczba osób testowanych – w ciągu ostatniego tygodnia wzrosła ona o zaledwie 10%, co może oznaczać (a wiele takich historii anegdotycznych pojawia się tu i ówdzie), że ludzie po prostu nie chcą się testować i ryzykować wysłania na kwarantannę. Problem w tym, że jeśli osoby zarażone będą chodzić po ulicach, zwłaszcza mając na uwadze wyższą zaraźliwość brytyjskiego szczepu, która już na dobre zagościła nad Wisłą, ciężko będzie nam zahamować rozwój epidemii. Powtórzę to co napisałem przed tygodniem – prawdopodobnie nie ujrzymy już takiej liczby zgonów jak jesienią, bo część osób z grup ryzyka jest już zaszczepionych: w grupie 80+ to już 37%, w grupie 70+ to 18% (warto oddać rządowi sprawiedliwość, że jesteśmy w europejskiej czołówce!). Dodatkowo jakaś grupa nabyła już odporność, ale wciąż musimy się liczyć w ciągu najbliższych dwóch miesięcy z kilkudziesięcioma (20? 30?) tysiącami ponadstandardowych zgonów. Nie będę już pisał, że to dla mnie trudno akceptowalne – zresztą doskonale ujął to w swoim wpisie Mateusz Piotrowski, który to wpis wrzucałem kilka dni temu (polecam też jego ostatni artykuł.
Wiem, że pojawiają się propozycje, co w tej sytuacji można zrobić. „Nasza” propozycja wsparcia Sanepidu w przeprowadzaniu wywiadów epidemiologicznych i wprowadzeniu dochodu kwarantannowego (wraz z gwarancją testu w trakcie kwarantanny), o której pisałem w poprzednich odcinkach, nie znalazła uznania, a zatem w praktyce jest już nierealistyczna. Może jest tak, że Polacy nie będą chcieli dać się już zamknąć na kolejnej kwarantannie. Inna propozycja, pojawiająca się niemal od początku pandemii, to radykalna izolacja i ochrona osób z grup ryzyka z jednej strony, a z drugiej pozwolenie na szybkie „przechorowanie” wirusa przez pozostałych. Taki pomysł z wielu powodów nie przekonuje mnie intelektualnie, o czym już kilkukrotnie pisałem, ale co istotniejsze również uważam go za nierealistyczny.
Na drugim biegunie mamy strategię „Zero COVID”, zwaną też „No-COVID” (taką nazwę przybrała w Niemczech), która zakłada wprowadzanie bardzo silnych, ale krótkich lockdownów w określonych strefach, tak aby stałe się wolne od wirusa. W drugim kroku następuje zluzowanie zdecydowanej większości restrykcji, za wyjątkiem ograniczeń przemieszczania do i z zielonej strefy, przy jednoczesnym testowaniu ew. nowych przypadków. Łatwiej jest bowiem śledzić przypadki, kiedy jest ich kilkadziesiąt, niż kiedy mam ich kilka czy kilkanaście tysięcy. W efekcie nie mamy do czynienia z ciurkaniem restrykcji co dwa tygodnie, ale jednym solidnym uderzeniem, a potem powrotem do normalności. Czyli trochę jak w „młocie i tańcu”.
W gruncie rzeczy to jest strategia, która powiodła się w Chinach, ale pojawia się pytanie, czy jest możliwa w Europie, a co istotniejsze – w Polsce. Intelektualnie ta strategia chyba najbardziej mnie przekonuje – tu znajdziecie link do strony tej inicjatywy. Nie wiem jednak, czy jest ona do wprowadzenia dziś, po roku pandemii w Polsce, kiedy ludzie nie zgodzą się ani na twardy lockdown z obietnicą otwarcia za 6 tygodni, ani na ograniczenie mobilności między strefami. To było możliwe wiosną 2020 roku, ale wtedy nie mieliśmy jeszcze sensownego systemu testowania ani śledztw epidemiologicznych, a dodatkowo po pewnym czasie otwarliśmy granice, które w zasadzie do dziś pozostają „przepuszczalne”. Jestem ciekaw Waszej opinii. Także odnośnie propozycji wypracowanej w PAN.
Tyle na dziś. Wiem, że jest kolejny, i to bardzo poważny epizod w sporze między UE a Astrą Zenecą (Włosi zatrzymali szczepionki wypływające do Australii). Wiem też, że co rusz pojawiają się nowe informacje o kolejnych szczepach. I kilka innych ważnych tematów. Ale to zostawiam sobie już na kolejny odcinek, w jakimś sensie jubileuszowy, bo 13 marca minie rok, od kiedy nadaje swoje pandemiczne komunikaty.
Dobrej nocy i jak zwykle – uważajcie na siebie, tym bardziej, że nasz dzisiejszy obraz epidemii odzwierciedla sytuację sprzed 10 dni, co oznacza, że fala już dawno wyszła poza Warmię, Pomorze i Mazowsze.