W poszukiwaniu nowej normalności (odc. 22)
Z kronikarskiego obowiązku, jak zwykle już od kilku tygodni, wybrałem dla Was trzy liczby. Po pierwsze, ku mojemu zaskoczeniu wzrosła nieznacznie średnia dobowa liczba zgonów z 267 na 275 osób, a w rezultacie współczynnik CFR (w uproszczeniu relacja zgonów do zdiagnozowanych zachorowań sprzed 14 dni) wzrósł 4,56%. Nie wiem, czym to tłumaczyć – Jakub Kosikowski, lekarz-stażysta z Lublina (a jednocześnie gwiazda Twittera) zasugerował, że może to być efektem luźniejszego podejścia do reżimu sanitarnego w szpitalach i przenoszeniu COVID na tzw. „czyste oddziały”, gdzie są osoby podatne na cięższy przebieg. To by wyjaśniało wzrost śmiertelności, ale czy tak jest naprawdę – może ktoś w komentarzach będzie miał inny pomysł albo więcej dowodów potwierdzających tezę Kosikowskiego. No chyba, że MZ gdzieś się pomyliło z danymi – lokalny portal ze Świecia podaje dla przykładu, że od początku 2021 roku na terenie ich powiatu na COVID zmarło 11 osób, a dziś MZ podało dla tego powiatu liczbę (uwaga!) 46 zgonów dobowych. Trzeba chyba zatem poczekać na weryfikację danych
Po drugie, nadal utrzymuje się 5-6% tygodniowy spadek liczby osób hospitalizowanych (to dobrze). W rezultacie oficjalne obłożenie spadło już wyraźnie powyżej 50%, a nieoficjalne wynosi nieco ponad 60%. Jednocześnie jednak od kilku dni zaczął nam wyraźnie spadać odsetek osób hospitalizowanych w przeliczeniu na aktywne przypadki (to niedobrze; przypomnę, że najniższy wskaźnik był w szczycie jesiennej fali). Sęk w tym, że liczba aktywnych przypadków utknęła na poziomie nieznacznie powyżej 200 tys. osób, i mamy ustabilizowany odsetek testów pozytywnych, co mogłoby wskazać, że raczej nam jakoś dużo więcej przypadków jednak nie ucieka. Nie wiem, jak to tłumaczyć. Poczekałbym chyba jeszcze trochę z interpretacją, ale warto się temu przyglądać
Po trzecie wreszcie, i tu sytuacja jest niezmienna – dalej leżą wywiady epidemiczne. Miałem nadzieję, że będę mógł już dziś podzielić się najnowszym raportem, który wspólnie z Marek Oramus napisaliśmy dla Centrum Polityk Publicznych UEK właśnie o sanepidach, ale cóż – co się odwlecze, to nie uciecze (jest w redakcji).
Słuchajcie, mija właśnie pół roku od pierwszego odcinka drugiego sezonu. 6 sierpnia 2020 pisałem tak:
„Pora zacząć drugi "sezon" dziennika, który tym razem będzie miał raczej formę tygodnika. Motywem przewodnim drugiej serii "epidemicznej sagi" będzie określenie, które prawdopodobnie stanie się słowem 2021 (bo w 2020 nic nie przebije koronawirusa i pandemii) - chodzi o "nową normalność". Zgodnie z przewidywaniami epidemiologów, które opisywałem wiosną, musimy się pogodzić z faktem, że wirus SARS-Cov-2 będzie nam stale towarzyszył i musimy nauczyć się z nim żyć. I to nawet, jeśli pojawi się szczepionka czy lek. Oczywiście będzie to już inne życie niż w czasie najostrzejszego lockdownu na przełomie marca i kwietnia, ale też nie będzie to normalność, którą znaliśmy z czasów sprzed epidemii.”
Te sześć miesięcy zmieniło wiele (przeszliśmy bardzo ciężko jesienną falę, a liczba zdiagnozowanych przypadków na świecie przekroczyła niedawno 100 mln osób), ale podstawowa teza pozostała taka sama – wirus SARS-Cov-2 będzie nam towarzyszyć, i to naturalnie stawia przed nami dylemat, jak nauczyć się z nim żyć. Bo nie ulega wątpliwości, że nie da się stosować w nieskończoność lockdownów. Dziś rząd, zgodnie z tym co sugerowałem/prognozowałem dwa tygodnie temu, zaczął łagodzić obostrzenia. Lista tych „luzowań” oczywiście budzi kontrowersje, bo na chłopski rozum jeśli np. goście hotelowi mają siedzieć w pokojach i nie łazić po budynku (chyba że na zewnątrz), to nie ma już większej różnicy, czy obłożenie będzie na poziomie 50% (tak jest) czy 100%. Rząd w tym tygodniu po raz kolejny odpalił grafikę bazującą na jesiennej publikacji bodaj z Nature, która miała wskazywać ryzyko transmisji dla różnych rodzajów społecznych zachowań, ale trzeba sobie powiedzieć wprost – to dalej jest bardziej zgadywanie, bo kluczowe są okoliczności, w jakich te konkretne badania były prowadzone.
Niezależnie od tego, czy przyjdzie trzecia fala, czy też nie, decyzja o łagodzeniu restrykcji wydaje się słuszna – utrzymywanie ich bez zmian zaczynało się mijać z celem. Nastroje społeczne w styczniu były bardzo złe – wydaje się, że ludzie naprawdę uwierzyli, że wraz z nastaniem 2021 roku i pojawieniem się szczepionki problem zniknie. A tak nie jest. Co prawda w prognozach na najbliższy miesiąc jeszcze nie widać trzeciej fali, ale tu sytuacja jest dynamiczna – np. w Danii niemal zupełnie wygasły zachorowania na dotychczasową wersję, ale pojawiła się u nich odmiana brytyjska, która także tam zaczęła się bardzo szybko rozprzestrzeniać i istniejące obostrzenia nie zatrzymują jej transmisji. W Czechach po ogromnej fali na początku stycznia sytuacja wydawała się normować, ale liczba zachorowań znów zaczęła rosnąć, choć gdyby patrzeć na liczbę nowych zgonów na milion mieszkańców w ostatnim tygodniu w globalnym TOP3 obok Portugalii znajdziemy Łotwę i Słowację. Zdaje sobie sprawę, że to kasandryczne wróżenie, ale nie otwierałbym za wcześnie szampana. W Czechach odsetek osób z przeciwciałami jest prawdopodobnie na poziomie podobnym co w Polsce (a może i wyższym), ale jakoś nie uchroniło ich to przed trzecią, a możliwe że zaraz już czwartą falą. Podobnie sytuacja wygląda w Izraelu. No martwią mnie te dane, zwłaszcza z bliskiej zagranicy.
My naprawdę, i powtarzam to po raz kolejny do znudzenia, wciąż tak naprawdę niewiele wiemy, choć w Polsce skala tej niewiedzy jest wyjątkowo duża, bo jesteśmy strasznie słabi w badaniu zjawisk. Wystarczy powiedzieć, że w statystykach dotyczących sekwencjonowania kodu genetycznego wirusa jesteśmy na samiuśkim końcu w UE. Ciężko zatem powiedzieć, czy mamy tu już na większą skalę choćby wariant brytyjski. A to dopiero początek. Tak naprawdę wciąż nie znamy skali skutków ubocznych – co rusz pojawiają się nowe doniesienia o kolejnych „prezentach”, które w naszych organizmach zostawia COVID.
Ale choć epidemia może w niedługim czasie znowu w nas uderzyć ze zdwojoną siłą (choć i obecnie bilans jest wciąż bardzo ponury), szczepienia z racji m.in. ograniczeń dostaw nie idą tak szybko, jak byśmy sobie tego życzyli, nie mamy dużej wiedzy o nowych szczepach i wreszcie nie znamy całego spektrum powikłań, to jednak musimy zacząć się otwierać. Zarządzanie epidemią to bowiem gra w szachy, w której nie można ciągle poruszać się jedną figurą – teraz trzeba zwrócić mocniejszą uwagę na nastroje społeczne, bo jak już wielokrotnie sobie gadaliśmy, skuteczność restrykcji zależy w dużej mierze właśnie od tych nastrojów.
Tyle na dziś. Krócej, bo sprawdzam prace semestralne studentów i przez to czasu mniej na śledzeniu newsów. Za wszystkie podsyłane teksty/dane dziękuję i proszę o więcej Za tydzień może wrócę do szczepionki. Dobrej nocy!