W poszukiwaniu nowej normalności (odc. 18)
Z kronikarskiego obowiązku patrzę w tę moją „szklaną kulę” excela i widzę w niej trzy ciekawe rzeczy. Po pierwsze, liczba aktywnych przypadków i osób hospitalizowanych w zasadzie od prawie miesiąca jest stabilna. Niby dobrze, że nie rośnie, bo przecież w danych moglibyśmy już widzieć efekt świątecznych spotkań, ale też nie spada, a że ta stabilizacja jest na bardzo wysokim poziomie, o czym pisałem przed tygodniem, to są uzasadnione powody do obaw o trzecią falę. Na szczęście systematycznie spada przeciętna dobowa liczba zgonów – obecnie to 231, choć i tak w skali tygodnia daje ponad 1500 dodatkowych zgonów, czyli tyle, ile w czasie epidemii grypy. Nie ma się więc co specjalnie cieszyć.
Po drugie, w tym tygodniu zaczął nam spadać wskaźnik CFR i odsetek aktywnych przypadków poddanych hospitalizacji ‒ jesienią to był sygnał, po którym ruszyła fala zachorowań. Czy tak będzie tym razem, nie wiem, ale te dane mnie zaniepokoiły. Zwłaszcza jeśli połączyć to z trzecią obserwacją – wyraźnie (o 30%) wzrosła liczba przeprowadzanych testów, do poziomów z drugiej połowy listopada. Mając na uwadze specyfikę polskiego systemu testowania może to oznaczać, że do POZ zaczęło się zgłaszać więcej ludzi z objawami. Na szczęście wyraźnie spadł odsetek testów pozytywnych, więc możliwe, że część osób w trakcie świąt załapała przeziębienie/grypę, a nie COVID. Ale to tylko hipoteza.
W tym kontekście nie sposób nie zauważyć niedawnego wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Opolu, który orzekł, że lockdown jest niezgodny z Konstytucją. Co prawda nie mamy w Polsce prawa precedensowego, ale po kilku latach zawieruchy w wymiarze sprawiedliwości konia z rzędem temu, kto wie, w jakim reżimie prawnym funkcjonujemy. Skoro w niedalekiej przeszłości sądy rejonowe kwestionowały ustawy sejmowe, a większość Polaków za sprawą popkultury lepiej kojarzy amerykański niż polski system sądowniczy, to spokojnie można spodziewać się masowych naruszeń restrykcji. Dotyczy to zwłaszcza branży gatsronomicznej i turystycznej. Ba, zresztą od dłuższego czasu docierają sygnały, że obostrzenia są obchodzone na prawo i lewo. Jeśli taki trend się upowszechni, trzecie fala może nadejść stosunkowo szybko.
Mając to na uwadze rozumiem rząd, który wstrzymuje się z decyzją o otwarciu szkół po 17 stycznia. Niby to już niedługo, ale sytuacja naprawdę jest dynamiczna i za kilka dni może pojawić się silna przesłanka, aby szkół jednak nie otwierać. Zdaje sobie sprawę, że w debacie publicznej wiele osób przytacza kryteria, które rząd przedstawił na przełomie października i listopada, ale jak starałem się to ostatnio wykazać – wadą tamtych kryteriów był ich statyczny charakter. Co prawda prognoza agentowego modelu ICM UW pokazuje, że po połowie stycznia możemy spodziewać się delikatnego wyhamowania epidemii, ale model zakłada narodową kwarantannę od 28 grudnia. A jak z kolei pokazuje model grupy MOCOS z UWr (w modelu ICM też to jest, ale nie tak ładnie graficznie😉), zmiana mobilności społecznej o zaledwie kilka procent potrafi kompletnie zmieniać trajektorię epidemii. Wyrok WSA z Opola to niewątpliwie istotny czynnik, który zwiększa niepewność.
A skoro mowa o otwarciu szkół, to dziś chciałbym napisać o bardzo powszechnym błędzie, popełnianym niestety przez sporo grupę analityków i publicystów. Ten błąd to prezentyzm. Polega na tym, że oceniamy zdarzenia/decyzje z przeszłości na podstawie teraźniejszego stanu wiedzy, a nie – wiedzy dostępnej w momencie, kiedy decyzja była podejmowana. Dziś wielu komentatorów ocenia, że posłanie dzieci do szkół we wrześniu było błędem. No tak, ale rządzący podejmowali tę decyzję w sierpniu 2020 roku, a nie w styczniu 2021 roku. Wówczas nikt nie wiedział, jakie będą rozmiary jesiennej fali epidemii.
Z tej perspektywy bardzo cenię sobie powracanie do swoich wpisów z przeszłości. Zawsze staram się uzasadniać wszelkie hipotezy i prognozy, bo w ten sposób zostaje na papierze spisany ówczesny stan wiedzy. I tak na podstawie wiedzy, którą mieliśmy na początku sierpnia, decyzja o posłaniu dzieci do szkół była racjonalna. To, że decyzji tej nie zmieniono na początku września, również było racjonalne. Rząd popełnił błąd dopiero w październiku – już pod koniec września było wiadomo, że to najwyższy moment na zamknięcie szkół. Trzeba się było cieszyć „ukradzeniem” od losu miesiąca normalnej edukacji. Niestety, decyzja o zamknięciu szkół została podjęta o co najmniej dwa tygodnie za późno. W oparciu o bardzo podobną analizę, na podstawie dzisiejszego stanu wiedzy, racjonalną decyzją jest możliwe jak najdalsze odwlekanie decyzji o powrocie dzieci do szkół. Pewnie piątek 15 stycznia to za późno, ale moim zdaniem spokojnie można poczekać do poniedziałku-wtorku.
Analogicznie sytuacja wygląda w przypadku szczepionek. No tu błąd prezentyzmu hula jak halny po Tatrach. „Rząd nie przygotował strategii szczepień!” „Jesteśmy na szarym końcu!” „W tym tempie szczepienia potrwają do 2030 roku!” Aby rzetelnie ocenić te zdanie, trzeba zrobić krok wstecz i na spokojnie ustalić fakty.
A jak mawia Mateusz Borek, fakty są takie. Wczesną jesienią pojawiają się pierwsze sygnały, że szczepionka będzie dostępna gdzieś na przełomie I i II kwartału 2021 roku. Pod koniec października pada news w niemieckiej prasie, że Niemcy mogą zacząć pilotaż pod koniec stycznia – zakładam, że był to przeciek z BioNTech. Na potwierdzenie tej informacji, 23 października wymieniłem się smsami z jednym z lepszych analityków zdrowotnych w Polsce – na pytanie, czy to możliwe, odpisał, że koniec stycznia jest prawdopodobny. Z kolei w pierwszym tygodniu listopada pojawiła się informacja, że Pfizer osiągnął 90% skuteczność szczepionki. Prof. Krzysztof Pyrć z UJ, wirusologiczny guru (piszę bez złośliwości), w wywiadzie dla oko.press 10 listopada mówił, że nikt tych badań nie widział, i na masowe szczepienia poczekamy pewnie do drugiej połowy 2021 roku.
Dokładnie w tym czasie (początek listopada) w rządzie ruszyły prace nad strategią szczepień (narodową, ale to pomińmy – widocznie bez tego słowa nie potrafią). Dziś pada zarzut, że trzeba było zacząć wcześniej. Ale pamiętajmy, że nikt nie sądził wówczas, że szczepienia ruszą w grudniu 2020 roku, a po drugie rząd wcześniej gasił pożary związane z jesienną falą – brak miejsc w szpitalach, paraliż sanepidu, paraliż systemu testowania, i zylion innych równie ważnych i poważnych problemów. Zgoda, w wielu przypadkach sam nawarzył sobie piwa, no ale w październiku 2020 trzeba było brać rzeczywistość taką, jaka jest.
Idźmy dalej. Pod koniec listopada (konferencja prasowa z soboty 28.11) rząd ogłasza zręby strategii szczepień, komunikując plan działań na najbliższe tygodnie. Przez kolejne dni trwają konsultacje tego dokumentu, ostatecznie Narodowa Strategia Szczepień zostaje upubliczniona 8 grudnia, a rząd przyjmuje ją tydzień później – 15 grudnia. Zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy, szczepienia mają ruszyć pod koniec stycznia, a to oznacza, że system zarządzania szczepieniami (rejestracja, etc.) musi być gotowy najpóźniej 15 stycznia (taką deklarację złożył minister Dworczyk 17 grudnia).
W międzyczasie pojawia się zaskakująca informacja, że unijna agencja lekowa EMA ma dopuścić szczepionkę Pfizera i BioNTech już 21 grudnia. Co więcej, pierwsza transza zgodnie z unijnym porozumieniem ma trafić do Polski już 27 grudnia na szczepienie tzw. grupy 0. No i zaczyna się chaos – szpitale od bodaj 16 grudnia zaczynają przyjmować zapisy w sobie tylko znany sposób, nie ma koordynacji, jeden wielki bajzel, czego symbolem jest afera na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Przypominam jednak, że od początku było założenie, że system ma być gotowy 15 stycznia. Można się oczywiście zżymać, że nie udało się tego zrobić wcześniej, ale z perspektywy ówczesnej sytuacji było to praktycznie niewykonalne. Tak naprawdę powinniśmy się cieszyć. Gdyby ktoś dwa miesiące temu, 8 listopada, powiedział, że 8 stycznia będziemy mieli zaszczepionych prawie 200 tys. osób, powiedziałbym, żeby odstawił świństwo, które pali.
Oczywiście ktoś powie – USA! Wielka Brytania! Izrael! Popatrzcie, da się! No dobrze, ale te państwa zaczęły szczepić wcześniej i nie są związane choćby regulacjami EMA. Rozumiem, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, i chcielibyśmy mieć już wyszczepione 10% populacji, ale wróćmy na ziemię. Mamy zakontraktowane szczepionki na koniec stycznia, i tak naprawdę do tego czasu musimy uzbroić się w cierpliwość. Wcześniej nie ma co liczyć na jakieś przedterminowe transporty, także dlatego, że Francuzi zablokowali zakup dodatkowej partii szczepionek od amerykańsko-niemieckiego konsorcjum Pfizera i BioNTech. Powód jest prosty – francuska firma Sanofi nie wyrobiła się na czas ze szczepionką, a nie chce zostać z nią na lodzie i rząd w Paryżu zrobi wszystko, aby opchnąć jest przez procedurę zamówień publicznych w UE.
Tak, to jest skandal. Nie wiem, czy z tego powodu, ale Francuzi jeszcze praktycznie nie zaczęli szczepień. Niemcy, w których podobnie jak nad Loarą pojawiła się ogromna krytyka władz za nieogarnięcie szczepień (choć mają już prawie pół miliona osób zaszczepionych), zaczęły szukać na własną rękę. Sęk w tym, że firmy farmaceutyczne przedstawiły ofertę, ale (to tylko pogłoska, ale wydaje się, że wiarygodna) po takiej cenie, że naszego rządu raczej na to nie stać i będzie musiał poczekać do pierwotnego terminu. Oby szczepionki były dostępne wtedy – rząd zapowiedział, że w celu minimalizacji ryzyka zaczyna rozmowy na własną rękę.
Dziś, 8 stycznia, nie wiemy jednak, jak będzie. Sytuacja jest szalenie dynamiczna. Nie wiem, czy rząd postawi sprawny system rejestracji do 15 stycznia. Nie wiem, czy szczepionki dojadą do nas zgodnie w zakontraktowanej liczbie pod koniec stycznia. Wiem natomiast, że totalna krytyka władz za nieogarnięcie systemu szczepień jest niesprawiedliwa, a z pewnością przedwczesna. Patrzmy władzy na ręce, ale trzymajmy kciuki, żeby wszystko się udało. Nie zapominając, że jeszcze niedawno głównym problemem była kwestia zachęcenia ludzi do szczepień, który paradoksalnie (a tak naprawdę to nie) po aferze z Krystyną Jandą przestał tak bardzo spędzać nam sen z powiek.
Dobrze. Tyle na dziś. Za tydzień mam nadzieję przynieść dobre wieści o systemie rejestracji i braku trzeciej fali. Do usłyszenia!