W poszukiwaniu nowej normalności (odc. 13)
[to mój debiut tu - postaram się niedługo wrzucić poprzednie odcinki drugiego sezonu mojej epidemicznej sagi]
Z kronikarskiego obowiązku, w ciągu ostatniego tygodnia średnia dobowa liczba zdiagnozowanych przypadków spadła z 21 959 na 16 602 (spadek o ponad 24%, poprzednio spadek o 10%, a wcześniej przez wiele tygodni nieprzerwane wzrosty). Liczba aktywnych przypadków po raz pierwszy od września zaczęła spadać – co prawda w tym tygodniu doliczono ponad 20 tys. niezewidencjonowanych wcześniej osób zarażonych (o tym za chwilę), ale nawet mimo to mamy mniej aktywnych niż przed tygodniem. Spadł też odsetek testów pozytywnych z 46 do 42%.
No generalnie zgodnie z tym, o czym pisze od jakiegoś czasu, mamy do czynienia z powolnym (!) hamowaniem, choć wciąż dzieje się to przy kilkunastu tysiącach potwierdzonych przypadków dziennie. Zdaje sobie sprawę, że dziś nie robi to już takiego wrażenia, jak ofiary wybuchu bomby-pułapki na targu w Bagdadzie, ale przypomnijcie sobie, jak alarmujące tony płynęły z początkiem sierpnia, kiedy po raz pierwszy przekroczyliśmy 600 przypadków dziennie. Dodam, wówczas były one słuszne – to jest właśnie ten moment, kiedy epidemia może się wymknąć spod kontroli; my od dłuższego czasu jedziemy na pełnej petardzie.
No właśnie – to ostatnie widać w danych dotyczących zgonów. Średnia za ostatni tydzień to 490 wobec 459 osób przed 7 dniami. Wzrost może nie tak spektakularny jak przed tygodniem (wtedy było to 50%), ale wciąż idzie w górę. W samym tylko listopadzie oficjalnie na COVID-19 (z chorobami współistniejącymi i bez) zmarło 10,5 tys. osób. To mniej więcej 30% więcej niż przeciętna miesięczna liczba zgonów. Ale wiemy, że te oficjalne zgony to tylko wierzchołek góry lodowej. Mamy dane za 46 tydzień (9-15.11) – w tym okresie wydano 15 523 akty zgonu, o prawie 110% więcej niż średnia dla lat 2010-2019. W 45 tygodniu (2-8.11) „nadwyżka” wyniosła 116%, w 44 tygodniu – 94%, w 43 tygodniu – 65%, w 42 tygodniu – 35%. Tak jak pisałem przed tygodniem, spodziewam się spadku dopiero pod koniec listopada, czyli teraz – zobaczymy, co przyniosą kolejne dni. Czekamy też na oficjalne dane za 47 tydzień - na razie mamy jedynie cząstkowe (ponad 13 tys.).
Dobrze. Patrzę sobie w tego mojego magicznego excela i widzę tam jeszcze trzy ciekawe liczby. Po pierwsze, wciąż rośnie deklarowana oficjalna liczba łóżek i respiratorów. Zastanawiają mnie przede wszystkim łóżka. Minister zdrowia Adam Niedzielski mówił jeszcze w październiku, że przekształcając 1/3 zwykłych łóżek na „covidowe” będziemy mogli dojść do 35 tys. Obecnie jest to już prawie 39 tys. i ciągle systematycznie rośnie. Szczerze mówiąc nie bardzo potrafię to zrozumieć, zwłaszcza że liczba osób hospitalizowanych po osiągnięciu 23 tys. powoli, ale systematycznie spada (obecnie ponad 21 tys.). Nie wiem, o czym pisałem przed tygodniem, jaka jest realna liczba prawdziwie covidowych łóżek – intuicja mi podpowiada, że to bardziej 15-20 tys., więc sytuacja w szpitalach wciąż musi być trudna lub wręcz dramatyczna, oczywiście w zależności od regionu. Widać bowiem, że są takie miejsca w Polsce, gdzie czoło fali przeszło już jakieś 2-3 tygodnie temu i tam szpitale powinny się otwierać na innych pacjentów – powtarzam tym samym apel z końcówki ostatniego odcinka.
Druga liczba to tzw. case fatality rate (CFR), czyli odsetek zgonów do osób zdiagnozowanych jako COVID pozytywni. Tak więc ten CFR oczywiście się zmieniał i globalnie, i w Polsce. Co ciekawe jednak, średnia globalna i europejska to obecnie jakieś 3-3,5%. A nad Wisłą – 2%. I to przy najmniej „czułym” systemie testowania na świecie (najwyższy odsetek pozytywnych). Można byłoby zakładać, że przy odsetku pozytywnych rzędu 40-50% nasz CFR powinien wynosić 4-5% (bo mianownik dużo niższy). A tu proszę – 2%! Wyjaśnienie widać jednak w liczbie wszystkich zgonów – nie trzeba wielkiej matematyki, żeby zaryzykować twierdzenie, że oficjalnie klasyfikujemy co drugą ofiarę COVID w Polsce. Czyli w listopadzie ofiar było nie 10,5 tys., ale 21 tys. Czyli jakieś 2/3 dodatkowych zgonów, których na razie było jakieś 30 tys. Pozostała 1/3 to w takim razie najprawdopodobniej ofiary zapaści służby zdrowia. Ten szacunek jest oczywiście kompletnie uznaniowy, ale moim zdaniem można go wziąć jako rozsądny punkt wyjścia. Inny wniosek jest dużo mocniejszy – nasz system stwierdzania i klasyfikowania zgonów to jakaś katastrofa, no normalnie trzeci świat. Niech mnie ktoś przekona, że się mylę. Spece od evidence-based medicine mogą sobie u nas z miejsca strzelić w łeb – równie dobrze mogą wróżyć z fusów.
Dochodzimy do trzeciej liczby. Przed tygodniem pisałem, że rząd wreszcie ogarnął system kwarantanny, że zaczęła działać automatyczna centrala, no i że w ogóle super i lepiej późno niż wcale. No i sobie tak patrzę w te dane, bo nowy system ruszył jakoś w połowie listopada. Najsensowniejszy wskaźnik to liczba osób na kwarantannie przypadających na jedną osobę na izolacji (czyli aktywny przypadek). Mówi się, że w sprawnym systemie jeden chory wysyła na kwarantannę 5-10 osób. Jak to wyglądało u nas? 1 października – 6,77 (nie najgorzej). 15 października – 5,11 (wciąż OK, ale widać zadyszkę). 1 listopada – 1,91 (czyli generalnie system się załamał). 15 listopada – 1,04 (szorujemy po dnie, gorzej być nie może, katastrofa). No i mamy 27 listopada, od dwóch tygodni działa nowy system i analizowany współczynnik wynosi… uwaga, emocje rosną… 0,75! Cytując klasyka: „Co to w ogóle jest? To cały dzień, *****, robiliśmy tę planszę?” Może efekty przyjdą z czasem, ale chyba coś poszło nie tak. Znowu – niech mnie ktoś przekona, że się mylę.
Skoro już piszę o tym, co poszło nie tak… W poniedziałek pojawiła się zapowiedź, że we wtorek na stronie gov.pl pojawi się wreszcie długo wyczekiwany publiczny dashboard z danymi, przy którym baza Michał Rogalski może się schować. Myślę sobie – wow, super, baza Rogalskiego jest świetna i bardzo user-friendly, ale może zbierać tylko oficjalnie publikowane dane. Skoro tak długo nad tym siedzieli, to pewnie odpalą prawdziwą rakietę, na którą wszyscy analitycy nieposiadający danych z MZ czekali od wiosny.
We wtorek z każdą godziną emocje rosły, aż w końcu o 23 jest!, pojawiło się. No i powiem Wam… Zresztą nic nie powiem, bo zabrakło mi słów, tylko pociągnę dalej cytat z klasyka: „Co to jest, *****, Zbuczyn? Gdzie jest, *****, napisane, czy to jest droga krajowa, lokalna czy jakaś? Skąd ci biedni ludzie, *****, mają to zrozumieć? Bo ja z tego nic nie rozumiem. Wypierdalamy tą planszę! Nie ma, *****, tej planszy.”
Nie dziękujcie, powiem Wam, co tam jest. Dwie mapki – jedna dla województw, druga dla powiatów i dwie analogiczne tabelki. Codziennie aktualizują i zmieniają zakresy oraz kolory, więc nie da się tego nijak porównać. Codziennie wstawiają nowy plik z danymi dziennymi. Oddzielny plik. Bez danych dot. aktualizacji/modyfikacji. Jak coś się historycznie zmieni (a zmienia się ciągle, bo codziennie dopisują przypadki z poprzednich miesięcy), nie będzie się dało tego wyłapać. Zresztą dane są od 24 listopada. I to tylko o zachorowaniach i oficjalnych zgonach. Żadnych danych nt. ognisk, hospitalizacji, testów, kwarantann, etc. To jakieś 10% bazy Michała Rogalskiego w sensie zakresu prezentowanych danych (nie będę się już znęcał nad kwestią danych historycznych, które u Rogalskiego są od początku marca). No i przyjazność dla użytkownika – pozwolę sobie zacytować dyplomatyczne słowa dr Rakowskiego z ICM UW: „Niewątpliwie dane udostępniane przez pana Michała są przyjaźniejsze pod kątem różnych operacji. Mamy zapisane połączenie API do jego arkusza, wciskamy guzik i wszystko nam się automatycznie zaciąga do naszego systemu.” Nie wspominając, że dziś rano dane podawane przez MZ różniły się od danych na stronie gov.pl, i musiały być prostowane. W ogóle nikt nie pomyśli, że ktoś skręca te dane. Żodyn. (dla jasności – wiem, że nie skręca, bo to wynik istniejącego w systemie raportowania chaosu, ale to tak naprawdę niewiele zmienia, ludzie będą myśleć swoje i co najgorsze dostają ku temu preteksty).
Szczerze – nie wiem, jak to się mogło stać. Dlaczego baza danych z wizualizacjami przygotowana przez świeżo upieczonego maturzystę i jego znajomych jest lepsza i powstaje 8 miesięcy wcześniej niż baza zaprezentowana na stronie gov.pl. Dlaczego dodatkowo ten maturzysta jest traktowany jak wróg, a nie sojusznik – przecież to PR-owy strzał w łeb. Jak mamy jako państwo tworzyć wiedzę, kiedy dostęp do podstawowych danych strzeżony jest jak tajemnica Świętego Graala? Naprawdę tego nie łapię. Niech mnie ktoś przekona, że się mylę.
No i ostatnia rzecz na dziś. Rozporządzenie „wigilijne”. Rozumiem, że ktoś chciał dobrze. Ale nie mogę sobie odmówić zacytowania kilku bezcennych komentarzy Bartłomiej Biga, zwłaszcza że jako ojciec piątki dzieci wszelkimi limitami jestem dość mocno zainteresowany;) (Bartku, mam nadzieję, że wybaczysz, czekam na Twój tekst!):
- „Najbardziej interesuje mnie stosunek zakresowy nazw impreza i spotkanie.”
- „Jak mamy dwie rodziny, mniejszą i większą, to w zależności od tego, kto będzie organizatorem, to ta wigilia będzie albo legalna, albo nielegalna. Choć w obu przypadkach będą na niej te same osoby.”
- „Jak nie mieścisz się w limicie to można ściemnić, ze na przykład ze szwagrem, choć razem nie mieszkacie, to razem gospodarujecie (na dowód czego przedstawiacie stuningowanego Passata albo wyremontowany garaż) i już można wejść na legalną ścieżkę.”
- „Na szybko zakładacie spółkę rodzinną i robicie już spotkanie zawodowe bez limitu”
- „Teściowa organizuje szkolenie z gotowania dań wigilijnych dla wszystkich członków dalszej rodziny i też już można spotkać się bez limitu.”
Abstrahując już od tego wszystkiego, zadaje sobie prostsze pytanie – kto będzie egzekwował te przepisy? Policyjni kolędnicy? Puste nakrycie dla funkcjonariusza? „Przygarnij dzielnicowego na święta”? A może to premier Morawiecki będzie chodził jak Hugh Grant w "To właśnie miłość", śpiewając "Good king Wenceslas"?:) (link do filmu na końcu - kurczę, a może oni się na tym wzorowali!)
Szczerze nie wiem, jak ktoś mógł sobie nie zadać tych pytań. Jakiś dramatyczny brak wyobraźni. Mój mózg tego nie ogarnia. Niech mnie ktoś przekona, że się mylę.
Trzymam kciuki za strategię szczepień, podobno jest już gotowa. Postaram się za tydzień napisać coś więcej na ten temat. Mam nadzieję, że informacje na ten temat będą w pełni udostępnione opinii publicznej. Ale jeśli rząd będzie dalej tak budował zaufanie obywateli jak do tej pory, to ciemność widzę, nawet jeśli od strony infrastrukturalnej wszystko będzie dopięte na ostatni guzik (tak, wciąż wierzę, że to możliwe).
Na sam koniec polecam dwa teksty niezawodnych Piotr Wójcik oraz Sylwia Czubkowska (linki w komentarzu). Skoro tydzień temu było więcej optymizmu, a dziś morze frustracji, to może następny odcinek wleje więcej radości w serca. Z tym życzeniem Was zostawiam i mówię do zobaczenia za tydzień!
https://spidersweb.pl/plus/2020/11/polska-panstwo-cyfryzacja-zkartonu-nieudolnosc-covid-pandemia
https://krytykapolityczna.pl/kraj/koronawirus-strategia-oparta-na-niewiedzy-wojcik/
I wątek filmowy na koniec: